Wiktoria Kędzierska, uczennica Gimnazjum nr 1 z Oddziałami Sportowymi im. Kazimierza Wielkiego w Wieluniu, młoda poetka, która w 2015 roku zadebiutowała tomikiem „Smak czekolady”, dostrzega prawdę w zakłamanej rzeczywistości, przez co często postrzegana jest jako buntowniczka. Od wczesnych lat miłośniczka "malowania piórem" - zarówno prozy, jak i poezji. Jej prace zajmują czołowe miejsca w ogólnopolskich konkursach literackich.
Z tego tomiku pochodzi wiersz „Wielunianom z 1 września 1939r.”, dwa pozostałe to późniejsza twórczość młodej artystki.
Wielunianom z 1 września 1939r.
mgła osnuła miasto
budzi się dzień
nagle
wszystko się urwało
uciekajmy
do bliskich
chcemy być wolni
od bólu i beznadziei
które przyniósł nam kolejny dzień
z zapachem spalenizny
płomieniami
pyłem zwalonego dachu
świstami kolejnych bomb
coraz bliżej ludzi
…
potem już tylko cisza
Dniem i nocą
Życie gra dookoła. W środku i za oknem.
Kula gazu toczona przez Boga nigdy nie zbacza z trasy.
Wygląda najwdzięczniej, gdy dopiero wstaje.
Mgła kładzie się na trawie
i pokrywa ją kroplami
płacząc za przeżytym zmrokiem.
W oddali ptak śpiewa
jakby fortepian połknął.
Nie ma bowiem rzeczy niemożliwych.
Gdy spojrzysz przed siebie
poczujesz wszystko, co matka natura
formowała dla ciebie przez wieki.
Soczystą woń zieleni
niosącą się po świecie.
Kolory kwiatów niczym kamienie szlachetne ziemi.
Delikatny wietrzyk, byś mógł się zbudzić
i lepiej rozpocząć kolejny dzień.
Noc w ludzkim istnieniu przybiera szare barwy.
Trwa latami lub urywa się po kilku chwilach.
Przyroda nie lubi próżni -
po ciemności zawsze wschodzi słońce
i znów możesz napawać się pięknem,
zdobywać nowe doświadczenia w poznawaniu świata.
Dla takich momentów warto cenić życie
gdyż możesz przeżyć je tylko jeden raz.
Anioł
Oddałabym mojej mamie całe siedem długich lat.
Oddałabym Bogu następne siedem.
Nie mam jeszcze lat czternastu i nie chcę.
Pragnę mieć sześć i pół.
Dałabym w prezencie łzy zebrane do słoiczka
obwiązanego czerwoną wstążeczką.
Nie gromadziłam ich bez powodu.
Pragnę mieć cały słoiczek.
Ludzie mówią, że teraz jest aniołem
i z aniołami patrzy
czy wypełniam jej wolę.
Jak mawiała
dążenie do własnych celów uczy systematyczności
lub
dobro zwycięży największe zło
jeżeli tylko dasz mu szansę.
Jednak ja aż za dobrze ją znałam.
Była aniołem odkąd się urodziła.
I będzie, dokąd nie zasnę
i nie zbudzę się w innej rzeczywistości.
„Fantastyczne światy Wojtka Siudmaka w słowie i obrazie wydobyte”. Twórczość uczniowska.
W 2002 roku Gimnazjum nr 1 w Wieluniu nawiązało kontakt z wybitnym artystą Wojciechem Siudmakiem. Bezpośrednią przyczyną stały się obchody połączonych uroczystości szkolnych:nadania imienia Gimnazjum oraz jubileusz 70-lecia Szkoły Podstawowej nr 1, w której malarz rozpoczynał swoją edukację.
Dzięki życzliwości artysty malarza nawiązany kontakt przybrał formę współpracy, której owocem była książka stworzona przez uczniów naszej szkoły.
Inspiracją była wystawa artysty „Fantastyczne światy Wojtka Siudmaka” prezentowana w Muzeum Ziemi Wieluńskiej, którą obejrzeli niemal wszyscy uczniowie naszego gimnazjum.
Twórczość tego wybitnego wielunianina tak urzekła naszą młodzież, że postanowiła ona utrwalić poprzez pióro, ołówek i pędzel swoje wrażenia, refleksje i wizje. Powstały wiersze, sprawozdania, eseje, prace plastyczne.
Książka „Fantastyczne światy Wojtka Siudmaka w słowie i obrazie wydobyte” prezentuje wybraną twórczość uczniowską, literacką i plastyczną. Cieszymy się, że dzięki panu Wojciechowi Siudmakowi i jego dziełom młodzież została zainspirowana do tworzenia.
W roku szkolnym 2007/2008 zajęliśmy III miejsce za tę publikację książkową z twórczością uczniowską w IV Wojewódzkim Przeglądzie Inicjatyw Edukacyjnych.
http://sp4.wielun.pl/index.php/pl/o-szkole/4-tworczo-uczniowska/tworczo-uczniowska/25-tworczosc-literacka#sigFreeId2481865395
Prezentujemy, wybrane wiersze, fragment prozy oraz fotografie uczennicy klasy II, Mony Wiatr.
Chcę
Chcę zapomnieć
o polnych kwiatach zeszłego lata
o Bogu i ludziach tamtego świata
Chcę zapomnieć
o cieple jego ciała bijącym
o uśmiechu jego pocieszającym
Chcę kochać
tak mocno jak nigdy dotąd
z tym, którego drogi mi się splotą
namiętnie jego imię wymawiać
w jego ramionach cicho ustawać
Chcę wierzyć
nieskończenie, pełnie, zawsze
Boga wychwalać; to mój jest pasterz
klękając na kolana bolące, same
będziemy szeptać kojące „amen”
Chcę zasnąć
na łące wśród maków
i życia już więcej nie dawać znaków
a ty obejmij mnie wtedy jak zawsze
Boga wychwalaj, on Twój jest pasterz
Marzenia
Marzenia są jak ptaki
co szybują po niebie
jak czerwone maki
które zrywam dla ciebie
Są jak wiatr w żaglach
jak blask księżyca
statek kołyszący się na falach
to sens bycia
Zerwana miłość
Wszystko kiedyś się kończy
kiedyś zapomnisz o mnie
nasza miłość zerwana
w morzu nicości utonie
Dzisiaj jesteśmy przy sobie
chwilą upojeni
osoba przy osobie
sobą zauroczeni
Pamiętasz tą chwilę
gdy stałam na molo
ty byłeś przy mnie
nie byłam solo
Nasze dłonie splecione razem
zaciśnięte serdecznie
moje włosy rozpuszczone
tańczące na wietrze
Jutro nowy dzień
czy przetrwamy oboje?
moja miłość do ciebie
nigdy nie utonie.
Miłość
Miłość jak róże
zakwita i więdnie co roku
a my jak głupcy
poddajemy się jej co kroku..
Wieluń, 06.09.2011
Prolog
Na pewno każdy z Was rozgrzewał kiedyś patelnię i wsypywał na nią cukier, aby zrobić sobie pysznego lizaka. Prawidłowo zrobiony był niestety tak okropnie słodki, że po paru liźnięciach język nie czuł już słodyczy i stawał się obojętny na smak. Jeżeli jednak człowiek się zagapił, cukier się przypalał, a wtedy słodycz mieszała się z goryczą. Trudno było się wówczas zdecydować, czy lizak jest smaczny, czy nie. Jednak lizałeś go dalej uparcie, bo gdy w końcu decydowałeś się go wyrzucić, okazywało się, że język natrafił na tę słodycz.
Rozdział 1
Wspomnienie
Marie siedziała na parapecie i patrzyła w dal. Jej wzrok wędrował po kształtnie przystrzyżonych krzakach, grządkach z kwiatami, którymi co dzień zajmował się ich ogrodnik, Stanley. Niewielkie oczko wodne zapełniały różnokolorowe rybki, których łuski wesoło połyskiwały znad nieco wzburzonej tafli wody. Dziewczyna przeniosła zobojętniałe spojrzenie na wierzbę płaczącą, okalającą kanciapę z łopatami, grabiami i innymi przyrządami do pielenia roślin. Ptaki uwiły sobie tam gniazdo. Z daleka nawet można było dojrzeć, że to słowiki tak wesoło śpiewają.
Cała ta przyroda niegdyś zachwycała Marie. Kiedy była mała, mama wymyśliła historię o leśnej wróżce. Dziewczynka często podbiegała do okna, by zobaczyć, czy czasem nie gości tej fascynującej triady. Teraz na to wspomnienie jej twarzyczkę przebiegał ból i gorycz. Kiedy w głowie pojawiał się obraz zmarłej mamy, żal ściskał jej serce i dławił ją od środka. Ten dzień, kiedy odeszła od niej na zawsze i zostawiła ją w tym dworze był dla Marie najgorszym momentem w życiu. Od tego czasu nie okazywała już uczuć, nie cieszyła się z niczego i nie chciała żadnego towarzystwa. Całe dnie przesiadywała w swojej komnacie i patrzyła się tępo w przestrzeń. Gosposia, Vanessa, przynosiła jej obfite posiłki, jednak gdy zabierała naczynia widziała, że niewiele ubywało. Obawiała się, że dziewczyna nic nie je. Życie w Spell’s wydawało się tak monotonne i zgorzkniałe, jak młoda dziewczyna czekająca samotnie w wieży na wybawienie. Vanessa co dzień modliła się o łaskę zbawienia dla tej biednej duszyczki, która straciła cały sens życia. Która uważała, że nie jest potrzebna. Że nie powinna w ogóle istnieć.
Marie była wysoką, szczupłą dziewczyną w wieku około piętnastu lat, miała długie, kręcone, hebanowe włosy i puste, zielone oczy. Kiedyś kraśniały z podniecenia na widok każdej zobaczonej rzeczy. Teraz nie wyrażały niczego.
Po śmierci matki ubierała się tylko na czarno i żadne błagania i prośby ze strony gosposi na temat zmiany garderoby nie pomagały. Codziennie budziła się z krzykiem. Nie płakała. Nigdy.
Jej porcelanowa skóra niemal odbijała wschodzące rano słońce. Kiedy podchodziła do okna, wyglądała jak smutna księżniczka z baśni Andersena. Jak Julia, która nie poznała Romea. Jak fale, które nie biją o brzeg. Obok łóżka wisiał na ścianie jeden obraz. Malowidło przedstawiało ją na rękach matki. Namalował jej to kiedyś wędrowny artysta, w zamian za nocleg i jedzenie. Mama uczyła ją, że należy być szczodrym dla ludzi, bo wtedy ją polubią, a nawet pokochają. Kolejna igła w serce. Wspomnienie matki przewierciło ją na wylot. Marie wciągnęła głośno powietrze. Niemal czuła woń spalonego cukru.
Rozdział 2
Rozmowa
Vanessa przygotowała już tacę ze śniadaniem dla swojej pani, jednak przystanęła chwilkę, słysząc głos za ścianą. Przytknęła ucho do zimnego marmuru i nasłuchiwała. Rozmówcami byli dwaj mężczyźni, wywnioskowała więc, że Stanley rozmawia z kimś ze służby. Mimo to nie ruszyła się z miejsca. Ciekawość wzięła górę, kiedy usłyszała zdanie:
- Ona umrze, Stanley.
Serce zabiło jej mocniej. Starała się nie zapowietrzyć i nie upuścić tacy. Tak, to był głos ich miejscowego lekarza, który wczoraj przyjechał na kontrolę stanu zdrowia Marie. Zwykle kiwał głową i mówił, że to nie załamanie nerwowe, tylko silna reakcja na traumatyczne przeżycie i że nie ma się co martwić. Zapewniał też, że w swoim czasie dziewczyna dojdzie do siebie. Wszyscy ślepo w to wierzyli. Nawet Vanessa. Więc czemu teraz doktor mówi, że jej pani umrze?
Skupiła się na rozmowie.
- Ile mamy czasu? – zachrypnięty głos ich ogrodnika nigdy nie był tak przepełniony troską
- Kilka miesięcy, a potem zaczną się powikłania rakotwórcze.
- Nic nie można już zrobić?
- Jedyne, co dobrze wpłynie na jej dalsze losy to nastawienie, świeże powietrze, ruch i… radość. Zapewnijcie jej opiekę i sprawcie, żeby ostatnie chwile były najszczęśliwszymi, jakie miała.
- Dobrze, doktorze Cnaford.
Gosposia usłyszała szuranie krzesła po posadzce. Czas uciekać. Nie chciała, aby ktokolwiek ją tutaj nakrył. Zebrała naczynia i pognała czym prędzej na wieżę, gdzie znajdował się pokój dziewczyny.
Zapukała leciutko w mosiężne drzwi z kołatką w kształcie lwa. Nie usłyszała zaproszenia, do czego była przyzwyczajona, więc powoli je otworzyła i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Pokój był zakurzony, gdyż Marie nie pozwalała u siebie sprzątać. Pajęczyny okrywały jej wielkie, masywne łoże z baldachimem. Pościel w kolorze śliwek miała wybrzuszenie, co wskazywało na to, że dziewczyna jeszcze śpi. Biała, ozdobiona malowanymi różami etażerka była zawalona książkami, konkretnie encyklopediami. Gosposia wiedziała, że Marie uwielbia czytać. Tylko to na całym świecie dawało jej odrobinkę radości. Vanessa minęła wielki obraz wiszący na ścianie niedaleko fantastycznego łóżka i postawiła tacę na małym stoliczku do kawy. Spojrzała na twarz dziewczyny. Loki rozsypały się jej na poduszce. Oczy miała zamknięte, usta lekko rozchylone. Pojedyncza łza spływała jej z policzka.
- Wygląda jak Julia – pomyślała Vanessa, i przykrywszy dziewczyną derką, udała się z powrotem do kuchni.
Wielki zegar w salonie rodziny Furse zabił trzykrotnie. W tym samym momencie na dróżkę prowadzącą do dworku wjechał stary, rozklekotany powóz. Wysiadł z niego wysoki, dobrze zbudowany chłopak. Wyglądał na siedemnaście lat, jego kasztanowe włosy lśniły w słońcu. Opalona skóra maskowała lekkie piegi na kształtnym nosie, uwydatniała malinowe usta i bystre, czarne oczy, które z zachwytem omiatały pozłacane drobiazgi na gałce domu. Nacisnął ozdobny gong. Usłyszał kojącą melodię i kroki.
Otworzyła mu przysadzista kobieta. Jej miłą twarz pokrywały w całości piegi. Rude włosy były misternie upięte na czubku głowy. Uśmiechała się po matczynemu, co wywołało w nim ciepło i odwagę. Raźno przeszedł przez próg wspaniałej willi, gdzie odtąd miał pracować. Gosposia przedstawiła się jako Vanessa i przeprowadziła go przez korytarz do jego pokoiku. Po drodze chłopak rozglądał się z niemałym zainteresowaniem otaczającymi go rzeźbami, drogimi meblami czy obrazami, które, dałby słowo, malował artysta tak wybitny jak sam Matejko. Bał się, że nie przyzwyczai się do tych wygód, jako że był tylko skromnym sługą mieszkającym w rozpadającym się domu swojej rodziny, w której musiał znosić jeszcze czwórkę rodzeństwa. Mimo to kochał rodzinną wieś. Zawsze działo się tam coś ciekawego. Dożynki, pasanie kóz, owiec, bydła, kąpiel w strumyku… tak, wszystko to wspominał z uśmiechem. Jednak czasy jego dzieciństwa dobiegły końca i postanowił pomóc rodzicom zarobić na chleb i ubrania. I tak zatrudnił się w tym dworku jako pomocnik ogrodnika, gdyż ojciec zawsze mu mówił, że ma rękę do roślin.
Doszli do jasnych, drewnianych drzwi. Vanessa otworzyła je i z dumą pokazała pomieszczenie.
- Od dzisiaj będziesz tu spać, mieszkać i ogólnie żyć – rzekła radośnie – Służba w dworku jest jedną wielką rodziną, tak więc jakbyś czegoś potrzebował, jestem niedaleko, w kuchni.
To mówiąc, wyszła i zostawiła Franka, bo tak miał na imię chłopak, w jego pokoju.
Ten rozejrzał się ciekawie po pomieszczeniu. Na ścianie wisiał jeden z fantastycznych obrazów, tyle że przedstawiał jakąś dziewczynę. Miała piękne hebanowe włosy i zielone oczy. Wyglądała tak smutno, jednak spodobała się mu od razu. Niestety, pomyślał, nie ma jej pewnie na świecie. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że dziewczyna na obrazie mieszka kilka pięter wyżej. W kącie stało ładne, ociosane z drewna łóżko i etażerka, a na niej – skromna lampka. Stała tam też wielka komoda, w sam raz na przechowywanie wszystkich drobiazgów Franka.
Rozpakował swój stary plecak i ułożył się wygodnie na łóżku, które zatrzeszczało pod jego ciężarem. Dalej patrzył na zielonooką piękności, która oczarowała go w mgnieniu oka.